Opactwo w Tyńcu powstało już w 1044 roku. Oczywiście było przebudowywane kilka razy po zniszczeniach dokonanych przez Czechów, czy Tatarów. Przez jakiś czas stało opuszczone, a na dobre mnisi powrócili tutaj w 1939 roku, choć tutejszy kościół stał się opactwem dopiero w 1968 roku.
Benedyktyńską regułę "Ora et labora"widać tu na każdym kroku - cisza i skupienie, a jednocześnie porządek. Można dokładnie zapoznać się z benedyktyńskim dniem zaglądając na stronę opactwa, albo uczestnicząc w rekolekcjach i warsztatach, które są tu organizowane.
Po środku klasztornego dziedzińca stoi stara studnia, która sięga aż do poziomu Wisły, a więc dotarcie do wody wymagało przebicia się przez całą skałę, na której osadzone jest opactwo. Według legendy, którą opisał Józef Ignacy Kraszewski historia tej studni wiąże się z przyjaźnią Jaśka Toporczyka i Staszka Nałęcza. Byli to dwaj przyjaciele, którzy żyli razem na dworze króla Bolesława Chrobrego. Jasiek był otwarty i wylewny, ale był też wybuchowy, Staszek zaś cichy i zamknięty w sobie, skory do ustępstw. Pewnego dnia, gdy doszło między nimi do kłótni i w gniewie Jaśko zabił przyjaciela. Przerażony swym czynem, prosił sąd o najsurowszą karę. Sąd królewski, w składzie którego zasiadał opat tyniecki, wymyślił karę - kopanie studni w skale, na której budowano właśnie klasztor. Król przystał na to i Jaśko rozpoczął mozolną pracę kruszenia i wydobywania skały. Pewnego dnia ukazał mu się duch przyjaciela, który udzielił mu rady, by po odłupaniu białego kamienia szybko wskoczył do szali, na którą ładuje kamienie. Tak też zrobił, a gdy tylko skazaniec wydostał się na górę, ze skały trysnęła woda.
Do Tyńca można łatwo dotrzeć z Krakowa samochodem, rowerem albo... statkiem. Ten ostatni sposób jest dość przyjemny w upalne dni. Statki/łódki odpływają każdego dnia o 10.10 spod Wawelu lub kilka minut wcześniej z postoju pod Galerią Kazimierz.